á
â
ă
ä
ç
č
ď
đ
é
ë
ě
í
î
ľ
ĺ
ň
ô
ő
ö
ŕ
ř
ş
š
ţ
ť
ů
ú
ű
ü
ý
ž
®
€
ß
Á
Â
Ă
Ä
Ç
Č
Ď
Đ
É
Ë
Ě
Í
Î
Ľ
Ĺ
Ň
Ô
Ő
Ö
Ŕ
Ř
Ş
Š
Ţ
Ť
Ů
Ú
Ű
Ü
Ý
Ž
©
§
µ
"Dorośli" to powieść o nas, o ludziach, (...) z wszystkimi naszymi wadami i zaletami. Wszystkim tym, co złe i dobre, jednocześnie. Tu nie ma filtru, który przepuszczałby tylko "coś" pozytywnego. Tu jest prawda i szczerość i błędy i niedociągnięcia, gadanie i milczenie i chyba dlatego ta powieść jest tak dobra. Tak w pewien sposób wyjątkowa.
"Dorośli" ukazują rodzinę, która zjeżdża do domku rodzinnego na uczczenie 65-tych urodzin mamy. Okazja spotkania, rozmowy, spędzenia razem czasu, który nie dla wszystkich będzie miał należyty przebieg. Dwie siostry, przy czym jedna chce zamrozić komórki jajowe, a druga jest... w ciąży - kolejnej notabene. Dwie kobiety, które całe życie rywalizowały ze sobą, i które do dziś nie potrafią rozmawiać. Nie potrafią odnaleźć się w świecie równoważni nawet wobec siebie. Nie wiedzą, jak się do siebie zbliżyć, bo mur, jaki był od dziecka stale, ale to stale rośnie zarówno w wzwyż, jak i wszerz. Ida nie radzi sobie z odrzuceniem, z odstawieniem na pobocze. Od dziecka matka w pewien odczuwalny dla niej sposób nie liczyła się z jej potrzebami, odsuwała je, bo była druga córka, bardziej wymagająca, chorowita i słabsza. Dlatego Ida musiała szybko dorosnąć i brać za siebie odpowiedzialność, podczas, gdy siostra była hołubiona, zagłaskiwana i stale w polu widzenia. Bo przecież zawsze coś z nią było nie tak, zawsze była tą, która wymagała większej uwagi, większej troski, i w której pokładano miłość, nadzieję i aspirację całej rodziny. Ida nie była istotna. Była tłem. Całe życie tak było i tak nadal jest. Wspólne świętowanie uwypukla to, co było i co nigdy się nie zmieniło. A siostry nadal nie potrafią ze sobą rozmawiać. Nie dają emocjom dojść do głosu. Lawirują, zwodzą się nawzajem, okłamują. Jedna za dużo pije, druga za trzeźwo myśli. Wszystko jest nie tak, jak powinno. Aż przyjeżdża mama, jubilatka, co jeszcze bardziej komplikuje sytuację. Atmosfera staje się gęsta i słona od łez.
Ta powieść, to psychologiczne "rozbrojenie" bomby rodzinnej, to laboratoryjna wręcz analiza struktury jej funkcjonowania. To sięganie do jej fundamentów, lecz naprawa przeszłości nic tu nie pomoże. Wszystko się między nimi chwieje, jest niestabilne, bliskie ruiny. Kobiety nie umieją ze sobą rozmawiać. Żyją przeszłością lub urojoną przyszłością, która na nic nie daje gwarancji. A matka, zawsze z boku, zawsze niewinna. Aubert napisała powieść, którą trudno lubić, ale którą trudno odłożyć. Nie ma tu postaci, która skupiałaby nasze serce. Nie ma jednej, której dopingujesz, czy życzysz powodzenia. Środek lubienia przeskakuje z jednego bohatera na drugiego. Ludzie zmieniają się, jak rękawiczki. Mówią czasem za szybko, za późno myślą. Słów nie cofniesz, podobnie, jak minionych lat. Do tego dodajmy ludzką pamięć.
Postaci, jakie wykreowała autorka w tej powieści, są bardzo plastycznymi osobami. Każda z bagażem doświadczeń, niesmakiem, żalem do innych. Każda wypełniona frustracją i goryczą. Przerzucają się niepotrzebnymi słowami, padają zdania, które nie są tymi właściwymi. Czy to jest w ogóle rodzina? Pytam się co stronę. Czy to aby nie zlepek obcych sobie ludzi, którzy mają ochotę na biesiadę i picie alkoholu w ilościach nieograniczonych? Czy to są DOROŚLI ludzie?
Bo w tej powieści właśnie o to chodzi, o dorosłość. O racjonalizm, mądrość i obiektywizm.
W tej powieści nie ma kogoś mniej czy bardziej winnego. Równoważnia. Dorosłym się jest, a nie bywa. Dlatego tą powieść odbieram poniekąd jako rachunek własnego sumienia. To niemalże negatyw jakieś rodziny, którą konfrontuję ze swoją. I wiem, że nie chciałabym siedzieć z nimi przy jednym stole. Wiem też, że ta powieść jest bardzo dobra. Dobra, bo szczera, a czytanie jej boli. Rani wnętrze. To „dysfunkcyjnie działająca” grupa ludzi, która nie powinni mieć swoich rodzin.
Polecam.